Lowell: Brian, muszę przyznać, że wybornie naśladujesz gdakanie kury. Oczywiście nikt nie przebije mojej ciotki Fridy. Zawsze, gdy wstaje z krzesła sprawdzamy, czy nie ma jajek, he, he… Raz jedno znalazłem.
******
Joe: Muszę przyznać Lowell, że dokonałeś cudów z tym silnikiem. Dałbym wiele, żeby znać się na mechanice tak jak ty.
Lowell: Dziękuję. I chyba sam wiesz, co ja podziwiam w tobie.
Joe: Dzięki, rzeczywiście, chlubię się, że jestem niezłym pilotem.
Lowell: Nie! Mówiłem o tym, jak układasz włosy, że wychodzi ci ta fala… Jak ty to robisz?
Joe: Myję i suszę.
Lowell: Nieźle. Muszę kiedyś tego spróbować.
***
[Brian na randce z nowo poznaną Barbarą]
Barbara [dobija się do zajętej przez Potężnego Motocyklistę budki telefonicznej]: Muszę odpowiedzieć na pager, a każda chwila drogo mnie kosztuje!
Motocyklista: A co mnie to obchodzi?
Barbara: Może wsiądź na swój skuter blondasku i jedź poszukać mózgu!
Motocyklista [do Briana]: Powiedz jej, żeby się zamknęła.
Brian: Sam jej to powiedz, ja próbowałem cały wieczór.
Motocyklista [przyduszając Briana]: Po prostu ZRÓB TO.
Barbara [do Briana]: Co z ciebie za mężczyzna?!?
Brian [do Barbary]: Nie jestem nawet w połowie takim mężczyzną jak ty!!!
***
Helen: Lowell, mam nadzieję, że nie miałeś dolegliwości po tym, co wczoraj zjadłeś.
Lowell: Nie, raczej nie, spędziłem wieczór jak zawsze. Obejrzałem telewizję, zdjąłem buty, rzuciłem pawia i poszedłem spać.
Helen: Zawsze tak spędzasz wieczór? Rzucasz pawia i idziesz spać…?
Lowell: Widzisz, wiem z doświadczenia, że lepiej robić to w tej kolejności.
***
[Joe dokonuje corocznej oceny swoich pracowników]
Lowell [wchodzi niespodziewanie do biura]: Cześć, Joe.
Joe: Lowell, jestem zajęty.
Lowell: Wiem, wiem, ocena pracowników. Co roku jestem pomijany. Czy mógłbyś i mnie ocenić?
Joe: Zasadniczo jesteś pracownikiem lotniska, nie moim.
Lowell: Wiem, ale bądź tak dobry i zrób to dla mnie. Chciałbym po prostu wiedzieć, jak sobie radzę.
Joe: Dobrze, siadaj. Zasadniczo jesteś świetnym pracownikiem. Choć muszę przyznać, że masz tendencję do ociągania się z pracą papierkową.
Lowell [szyderczo]: O, naprawdę? Nie MUSZĘ tego wysłuchiwać! Nie jestem twoim pracownikiem, Panie Ważny! [do wchodzącej Fay] Uważaj, Fay, on wstał dziś lewą nogą! I jeszcze jedno, Panie Szefie, Panie Szybciej-Szybciej! Ten chwyt z pracą papierkową był poniżej pasa!!!
***
Mimsy: Cieszę się, że cię poznałam, Brian. Znajomi twierdzą, że za mało się śmieję. Musisz mnie tego nauczyć.
Brian: Dobrze, ale do tego będą potrzebne – pióro i golizna.
***
Brian [do Joego]: Wyglądasz na trochę zmęczonego. Znam cię, Joe. Przepracowujesz się – prowadzisz biuro, pilotujesz samolot… Zobaczysz, że skończysz jak Howard Hughes, zamknięty w pokoju hotelowym, siedząc na chusteczkach higienicznych i pijąc soczek jabłkowy przez słomkę.
Lowell: Proszę, taki bogacz, a ma te same upodobania co ja.
Brian: Naprawdę? Zbierał też ścinki od paznokci i trzymał je w słoiku. [na stronie do Joego] Kto to jest?
Joe: To Lowell Mather, nasza złota rączka. Jego rodzina mieszka na tej wyspie od pięciu pokoleń.
Brian: Taa, pewnie w tym samym pokoju…
***
Lowell: Joe, mam dobrą i złą wiadomość. Dobra to ta, że naprawiłem samolot.
Joe: A zła?
Lowell: Jestem opętany przez diabła! [kichając] Hm, albo ambrozja wcześnie pyli w tym roku…
Joe: Stawiam na diabła.
***
[Helen niespodziewanie dostała ofertę zagrania koncertu w Orkiestrze Bostońskiej]
Helen [do przyjaciół]: Wszystko załatwione. Macie najlepsze miejsca w Sali Koncertowej. A po koncercie idziemy na szampana, żeby uczcić mój triumf.
Joe: Właściwie, to ja nie mogę.
Helen: Jak to? Co może być ważniejszego niż mój debiut symfoniczny?
Joe: Wieczór kawalerski Jima Burtona.
Helen: Zaraz. Ty mówisz o żłopaniu piwska i oglądaniu obleśnych striptizerek, a ja o najważniejszym wieczorze w moim życiu!
Joe: Helen, jestem jego drużbą, to ja organizuję tę imprezę. Przykro mi. A jak chcesz wiedzieć, striptizu nie będzie. Chyba, że bliźniaczki Dewny spuszczą sto dolców z ceny wywoławczej…
Helen: Trudno. Brian, ty będziesz, prawda?
Brian: Oczywiście. Szczególnie, jeśli uda mi się namówić bliźniaczki, żeby zrobiły numer z Harpo Marxem w drzwiach. Nawet ja się rumienię.
Helen: Miałam na myśli koncert.
Brian: Helen, wiesz, jak bardzo chciałbym dzielić z tobą tę chwilę, ale ten wieczór kawalerski ma być niespodzianką i to ja mam zwabić tam Jima. Myśli, że będziemy oglądać ‘Dwa Złote Colty’. I BĘDZIEMY… Przykro mi, Helen.
Helen: Fay?
Fay: Czy to musi być dzisiaj? Dziś przyznają mi nagrodę Działacza Społecznego Roku. Ta nagroda jest dla mnie bardzo ważna. Po co w takim razie w każdy weekend zbierałam śmieci ubrana w pomarańczowy kombinezon?
Helen: Cóż… Lowell, chyba spędzimy ten wieczór razem.
Lowell: Naprawdę? Poświęcisz swój debiut, żeby pomóc mi zainstalować transponder w samolocie?
Helen: O nie, ty też jesteś zajęty? Nigdy nie masz nic do roboty.
Lowell: Ale dzisiaj mam. Samolot jest wolny przez ten wieczór kawalerski. Na który nawiasem mówiąc nikt mnie nie zaprosił.
Fay: Przecież nie lubisz Jima.
Lowell: Ale lubię striptiz. Nawet w wykonaniu moich kuzynek.
Na koniec – tradycyjnie fragmenty Skrzydeł w oryginale:
Joe, Brian, Roy i Lowell na wycieczce promocyjnej z darmowym golfem
https://www.youtube.com/watch?v=EaEFG2ZGFqg
Joe i Helen umawiają się na pierwszą randkę w tajemnicy przed Brianem
https://www.youtube.com/watch?v=dh-5gks6bfA
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą