Pewnej upojnej, letniej, typowej dla naszego klimatu zimnej i deszczowej nocy Abrachiła obudziło natarczywe walenie w drzwi i gromkie wołanie zza tychże. Po głosie i słownictwie rozpoznał po względnym otrzeźwieniu dalekiego sąsiada, zwanego zwyczajowo starym ochlapusem, co było zresztą mocno niesprawiedliwym określeniem, albowiem sąsiad bynajmniej stary nie był.
Abrachił najchętniej by sąsiadowe próby kontaktu zignorował, bo niespiesznie mu było opuszczać ciepłe wyrko i takąż małżonkę, ale istniało poważne niebezpieczeństwo, że sąsiad w zapalczywości swojej nie dość, że wyłamie drzwi z futryną, ale też co gorsza pobudzi z trudem i wysiłkiem uśpione dziecka, które otworzą swoje słodkie oczęta i niewinne usteczka i rozedrą się dwakroć gorzej niźli rzeczony sąsiad, a i uciszenie ich zajmie nieporównywalnie więcej czasu i wysiłku.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą