No to siup, kończymy tę część
- Nikt mnie tu kurwą jeszcze nie nazywał – rzuciłem od niechcenia. – Ale widać kolega lubi nowe horyzonty odkrywać – dodałem. Napięcie rosło. Nie było sensu bawić się w podchody. Kastet błysnął na zaciśniętej pięści. Jeden z milczących dotąd bandziorów włączył się do wesołej rozmowy.
- E, kolega nie chciał urazić. Tylko chłop prosty jest i klnie jak szewc. My tu nie na bijatykę przyszliśmy.
- To czemu do barmana jak na parobka wołacie z tą wódką?
- Przyzwyczajenie z innych mordowni.
- To ni jest żadna mordownia, tylko szanujący się lokal rozrywkowy. – W obronie honoru swojego przybytku odezwał się Zawleczka.
- Dobra, panie, coś pan taki wrażliwy? A wracając, pan jesteś ten Detektyw, zgadza się?
- Może i tak, zależy kto pyta i czego chce.
- Szef kazał zaprosić.
- Szef czego, przepraszam bardzo?
- Szef kasyna, ma się rozumieć.
- A w sprawie?
- Tego nie mówił. Powiedział, żebyśmy ruszyli dupy na miasto i przywieźli takiego z kapeluszem, co tu za detektywa robi. Łatwo pana znaleźć.
- Bo się nie ukrywam.
Raczej nie miałem się czego obawiać, więc zapłaciłem barmanowi za piwo i przygasiłem papierosa. Żegnając się, mrugnąłem porozumiewawczo i dałem mu znać, że wszystko w porządku. Wyszliśmy z lokalu i wsiedliśmy do ogromnego, czarnego Mercedesa. Klasa biznes. Oczywiście usadowili mnie z tyłu i dwóch usiadło obok mnie.
- Stare przyzwyczajenia, chłopaki? Co by klient nie uciekł?
- A wiesz pan jak jest. Raz ktoś ucieknie to smród się potem ciągnie we półświatku. A my poważna firma jesteśmy.
- Najemnicy?
- Usługodawcy do zadań niecodziennych.
No to fajnie swoją fuchę podsumowaliście. Trzeba połamać komuś palce? Oczywiście, na którą godzinkę pan szanowny sobie życzy? Nieuczciwy diler? Ma być utopiony w Wiśle czy Bugu? Miska na cement gustowna czy wersja podstawowa? Ja pieprzę, nawet kryminał ubrał się w kapitalizm w tym kraju. Bo kapitalizm w kryminał, to już dawno temu. Choć legalnie.
- I co, pilnujecie kasyna w ramach tych usług? To chyba nie jest wymagająca robota. – Postanowiłem wyciągnąć ile się da z tych typków, a prawdę mówiąc, tylko od kierowcy. Ci dwaj, którzy mnie pilnowali, nie odzywali się słowem. Widać gadatliwy był przywódcą tej przyjemnej kompanii.
- Nie wnikaj, szef dobry człowiek jest, płaci na czas, a i kiedyś jakieś tam fuszki dla niego robiliśmy. Nie twój interes. – Uciął i zajął się prowadzeniem auta. Nie było to wymagające zajęcie, bo z baru do kasyna dojechaliśmy w dziesięć minut. I tak jakoś długo.
Zaprowadzili mnie na tył głównego namiotu, gdzie ustawiono dwa metalowe kontenery. Jak się okazało, robiły za biuro i główny skarbiec. Przed wejściem stało kilku osiłków z charakterystycznie wypchanymi marynarkami w okolicach pach. Naturalnie.
- Szef prosi. – Odezwał się jeden z ochroniarzy i otworzył przede mną drzwi.
Wszedłem do środka. Z zewnątrz nie wyglądało to imponująco. Wnętrze robiło za to niezłe wrażenie. Powierzchnia niewielka, ale gustownie urządzona. Dywaniki, jakieś obrazy, trochę czarnobiałych zdjęć z przeróżnych kasyn. Na każdym z nich pojawiał się ten sam facecik ze sprytnymi oczkami. I tenże facecik siedział za dębowym biurkiem. Na mój widok wstał i uśmiechnął się szeroko. Nie spodobał mi się ten uśmiech.
- Ach, pan Detektyw przyjechał. Zapraszam, zapraszam. Pan spocznie i się napije. Whisky?
- Może być. Pan…?
- No tak, nie przedstawiłem się, gdzie maniery. Aaron Moryc Chrobrenkrantz, do usług. Właściciel Chrobrys Palace, jedynej i niepowtarzalnej rozrywki na kółkach.
No niezłe kino, musiałem przyznać. To sporo wyjaśniało.
- Cieszę się, że pana widzę. Ja wysłałem chłopców, mam nadzieję, że kulturalnie się zachowali.
- Mniej więcej, panie Chrobrenkrantz, mniej więcej.
Zrobił utrapioną minę. Szybko wyjaśniłem, że nie doszło do niczego poważnego. Ot, drobna utarczka słowna. Nie ma się czym przejmować. Na jego twarzy zagościła ulga. Zapaliłem papierosa, nie był z tego powodu specjalnie zadowolony, ale podsunął spiołkę.
- Więc, panie Chrobrenkrantz…
- Morris. Proszę mi mówić Morris. Rodzice dali Moryc, ale Morris lepsze w biznesach.
- Dobrze panie Morris. Czemu zawdzięczam to zaproszenie?
- Panie Detektyw, ja tu pana zaprosiłem, bo ja lubię jak jest spokój.
- To jest nas dwóch.
- Bo jak jest spokój, to się interes dobrze kręci, a jak się interes dobrze kręci, to sam pan wiesz najlepiej.
Pytająco uniosłem brwi.
- Pieniądze są, panie Detektyw. Jak jest spokój, to łatwiej o pieniądze.
- Masz pan, panie Morris, tych swoich byczków. Na cholerę jeszcze ja do tego?
- A my się nie rozumiemy, panie Detektyw. Troszkę się nie rozumiemy. Pan masz opinia, która mnie niepokoi.
Wyczułem niebezpieczeństwo.
- Opinia pan masz taka, że trochę nachodzi mnie obawa.
- Różni ludzie różnie mówią, panie Morris. Zależy od kogo ta opinia.
- A to moja sprawa, czyja to opinia.
- Więc co to za obawa?
- Że spokoju nie będzie, takie o panu plotki chodzą.
- Panie Morris – powiedziałem stanowczym głosem. – Jeśli chodzi o ekscesy alkoholowe, nie odbiegam specjalnie od tutejszych standardów. Wiadomo jak jest. Zaś jeśli chodzi o moją opinię jako profesjonalisty, nie masz się pan czego obawiać. Nie robię niczego, co wykracza poza moje obowiązki.
- Ja właśnie tego najbardziej się obawiam, panie Detektyw. Właśnie tego. Potrafisz pan wpychać nos nie tam, gdzie jego miejsce. A to na biznes źle robi, proszę mi wierzyć.
- Mam to traktować jako ostrzeżenie? – Syreny alarmowe wyły mi w głowie jak opętane. Zastraszać mnie? Niedoczekanie.
- Najlepiej jako przyjacielską rozmowę. No, to chyba sobie wyjaśniliśmy sprawy.
- Nic mi do kasynowego biznesu. Pana cyrk, pana małpy. Nie podoba mi się, że wyciągacie ostatni grosz od tych ludzi, ale na to nie poradzę. Nieprzyjemnie może się zrobić, jeśli okaże się, że kantujecie ich na potęgę.
- Pan mnie obrażasz.
- Rozmawiam po przyjacielsku. To dobrzy ludzie, nie pozwolę, żeby działa im się krzywda. Czy to jasne?
- Jak izba rozświetlona szabasowymi świecami. Wieczorem będzie mały raut w specjalnym namiocie. I partia pokera dla notabli. Pan naturalnie również jest zaproszony. Będzie burmistrz, proboszcz…
- Proboszcz?
- Koloratka w biznesach nie przeszkadza, panie Detektyw. Mam nadzieję, że zjawi się pan z szanowną małżonką.
- Nie jestem żonaty.
- Z osobą towarzyszącą, jak pan wolisz.
- Pomyślę.
Wstaliśmy i podaliśmy sobie ręce. To nie był przyjacielski uścisk. Jeśli Moryc grał w takie karty, musiałem mieć się na podwójnej baczności. Oczywiście, każdy próbuje straszyć i wywierać presję na przeciwnika. Ale ten typek zaliczył spory minus już na samym dzień dobry. Na moim terenie to ja dyktuję warunki.
Do wieczora pozostawało jeszcze kilka godzin. Postanowiłem wykorzystać je najlepiej jak tylko się da. Zapaliłem papierosa, poprawiłem kapelusz na głowie i poszedłem na piwo.