Dzisiaj już nie skończę, ale kolejna część się pisze
proszę
Plan był następujący. Udam się na wschód, dotrę do przejścia granicznego, a potem zobaczymy. Niestety, ten jakże wspaniały i kompletny pomysł dosyć szybko okazał się niezwykle trudny w realizacji. Pierwsza część przebiegła bezproblemowo. Wsiadłem do pociągu. To tyle w kwestii planu. Nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy. Usiadłem pod oknem i myśląc o Barbie przyglądałem się podlaskiej przyrodzie. Barbie… co Ty wywijasz, dziewczyno? Dlaczego nigdy nie może być lekko, łatwo i przyjemnie? Facet spotyka dziewczynę, idą do łóżka, jest cudownie. I tylko po to, żeby zaraz wyszły jakieś problemy. Zawsze. Historia stara jak świat. Znów na tym świecie opowiedziana. Jasna cholera.
Chcąc odegnać przygnębiające myśli, postanowiłem się troszkę zdrzemnąć. Naciągnąłem kapelusz na oczy i lekko odpłynąłem. Z objęć Morfeusza wyrwał mnie potężny kopniak, który wyfasowałem w udo. Zakląłem wściekle, nie bardzo wiedząc co się właściwie dzieje. Po chwilce i konkretnym liściu w bok głowy miałem jasność co do sytuacji. A przedstawiała się nie najlepiej. Podsumowując, drzemałem, kiedy pociąg zatrzymał się w Knyszynie. Drzemałem, kiedy do pociągu wsiadły knyszyńskie karki, z którymi, nawiasem mówiąc, miałem od dawna na pieńku. Drzemałem, kiedy znaleźli mnie w przedziale. Drzemałem, kiedy dostałem pierwszy cios. A potem już nie drzemałem.
- Kogo my tu, kurwa, mamy. – W paskudnym uśmiechu jeden z bandziorów wyszczerzył zęby.
- Czy to ni ta gnida ze Moniek, co to nam koło pióra raz zrobiła? – Dorzucił drugi osiłek.
- Nu, musi to ten gnojek. – Dokończył trzeci.
No to klops, pomyślałem. Przynajmniej w monieckim szpitalu pielęgniarki są w porządku, a już jedna w szczególności. Zajmą się mną jak ta awantura się skończy. Nie było co obmyślać strategii. Byłem sam w przedziale, ich trzech. Ogólnie, do dupy. Kastet w kieszeni dawał mi cień szansy na stawienie oporu, ale umówmy się, że raczej to opór prowizoryczny, niż skuteczny.
- Już po tobie, wszarzu. – Usłyszałem deklarację. I facet ruszył w moją stronę, gotów porządnie mnie sponiewierać. Jestem mniejszy i zwinniejszy, więc udało mi się uchylić przed pierwszym ciosem i wyprowadzić swój. Trafiłem bandytę w bok, gdzieś w okolice nerek. Zgiął się w pół, ale wtedy drugi z nich wskoczył na siedzenia i próbował kopnąć mnie w głowę. Nie trafił, ale w bark dostałem. Aż zawyłem z bólu. Miałem wrażenie, że coś chrupnęło. Próbowałem złapać go za nogę i przewrócić. Kątem oka zauważyłem trzeciego, który chciał nacierać przeskakując zgiętego kompana. Tego też udało mi się powstrzymać pięścią. Miałem jednak świadomość, że to chwilowy sukces. Ten od kopniaków znów spróbował, ale zachwiał się i poleciał na mnie. Solidarnie się przewróciliśmy, i tak z osiemdziesiąt kilo mięśni przyszpiliło mnie do podłogi. No to koniec. Żegnaj okrutny świecie. Jeden mnie przygniatał, a dwóch rechotało obrzydliwym śmiechem. I ni stąd ni z owąd, śmiech jednego nagle się urwał, a facet osunął się nieprzytomny. Jeszcze nie wiedziałem co się właściwie stało, ale jakoś wyzwoliłem się spod wieprzka i zerwałem się na równe nogi. Co okazało się piekielnie bolesne po uderzeniu, które rozpoczęło ten teatrzyk. Mój oprawca też się podnosił, ale skutecznie usadziłem go ciosem w skroń. Pozostał trzeci. A ja zobaczyłem wreszcie skąd nadeszła odsiecz. To uśmiechnięty od ucha do ucha Tyczka szarżował z metalowym prętem.
- Nu, Kapelusz – zawołał. – Kończymy i nas ni ma.
- Jasne – odpowiedziałem radośnie.
We dwóch już bez problemów poradziliśmy sobie z ostatnim z knyszyńskich zakapiorów. Pozostawało nam ulotnić się z pociągu zanim te głąby odzyskają przytomność.
Wyskoczyliśmy w Borsukówce. Pociąg się tam nie zatrzymywał, ale wyraźnie zwalniał, więc dało radę. Nogę miałem porządnie obitą, ale całą, podobnie z barkiem. Też bez trwalszych uszkodzeń. Gorzej, że byliśmy w szczerym polu po środku niczego. Kilka zabudowań nie tworzyło nawet osady, sama miejscowość oddalona jest od stacji o parę kilometrów. Czekał nas więc spacer. Nie byłem tylko pewien dokąd iść.
- Nu, jak gdzie? Do Moniek, to chyba wiadomo?
- Tyczka, ja na wschód zmierzam. W stronę granicy.
- A po kiego?
- Barbie…
- Kapelusz, mało Ci ta dupa kłopotów narobiła?
- A daj spokój, to już nie tak, jak wtedy kiedy mi opierdol sprawiłeś. I właściwie, skąd ty się wziąłeś w tym pociągu?
- Bo ty głupi i nieuważny się zrobił. Trochu za tobą łaziłem, co by mieć pewności dużo, że się w bagno nie wpieprzysz. Wisz, mój syn, Franek, mówi o tobie „kalepus”. Musiałem Cię przypilnować.
Zrobiło mi się wstyd. Potwornie wstyd.
- Zjawiłeś się w najbardziej odpowiednim momencie.
- Widziałem jak te pastuchy wsiadają w Knyszynie, a ty cuś mało czujny. No to przyszedłem sprawdzić czy sobi radzisz.
- Radziłem sobie całkiem nieźle.
- Nu, w zrobieniu sobi kołderki z cielaka. Wcir byś dostał i przez okno wyleciał. Tyle by z tego było.
Musiałem przyznać mu rację. Jeszcze trochę i nie byłoby co ze mnie zbierać.
- Dzięki, Tyczka – powiedziałem z pokorą.
- Spierdalaj – odpowiedział z uśmiechem. Sprawa była załatwiona.
Opowiedziałem mu w skrócie o nocnym spotkaniu przed domem Barbie. Niczego nie pomijałem.
- Nu, nu. Ładni sobie to dupcia wymyśliła. – Zadumał się Tyczka, a ja nie mogłem odmówić mu racji.
- I widzisz, teraz próbuję rozgryźć co ona właściwie kombinuje. Że idzie tu jakiś przekręt, to jestem pewien.
Tak, byłem tego pewien. Wrócił dawny instynkt, tak bardzo stłumiony przez głupie uczucie. Dałem się wodzić za nos, oplątała mnie wokół małego palca. Po prostu zrobiony na szaro, jak szczeniak a nie doświadczony detektyw.
- Kapelusz, po pierwsze, to ty przestań się gryźć, że ci babeczka ciepłe jaja zrobiła. Każdy by z nią poszedł, a jeszcze jak gibka w wyrku…
- Jeszcze jak – potwierdziłem.
- Nu, to wszystko jasne.
- Co jest jasne?
- Ty nie za mocno w ten łeb durny oberwał? A poskłada dwa do dwóch, to co będzi miał?
- No, wynik.
- Jezu.
- Dobra, dobra, niech pomyślę. Jeśli cizia coś kombinuje, a już wiemy, że tak, to musiała usunąć potencjalne zagrożenia.
- Co z potencją? Starzejisz się? – Głupkowato uśmiechał się mój druh.
- Wal się, myślę teraz.
- Trza było kilka tygodni temu.
Prychnąłem tylko, mądrala się znalazł. Wracając do sprawy, potencjalnych zagrożeń nielegalnych biznesów w Mońkach było kilka. Policja to żart, wiedzieli o tym praktycznie wszyscy. Mogła próbować wejść w nielegalny alkohol, ale naraziłaby się Nadii. Co prawda, zamieszany w drakę był też jakiś Rusek, ale nie wiedziałem o nim nic. Skąd jest i czym się zajmuje. I nagle mnie olśniło.
- Kurwa mać, Tyczka. Wiem co tu jest grane.
- Czym się panienka zajmuje?
- Nie, to jeszcze nie. Ale musiała się mnie pozbyć ze sceny. To jedyny logiczny powód, dla którego mogłaby się mną zainteresować. Mogłem przeszkodzić jej w interesie. A tak, nie ma mnie, nie ma problemu. Tym bardziej, że zrobiła to w pełni legalny sposób.
- Nu skromnyś w chuj, że tak powim.
- A jak Ci kradzioną furę ukradli, to do kogo polazłeś? – Wypomniałem mu starą historię.
- Nu, prawda, do ciebi.
- To liczymy, raz – policja u nas niegroźna. Dwa – dogadała się z mafią, albo nie wchodzi jej w biznes. Trzy – usuwa mnie. Cztery – miasto jest czyste, hulaj dusza, piekła nie ma. – Tryumfowałem, z taką lekkością nie myślało mi się od pamiętnego wieczoru, kiedy to spotkałem Barbie.
- Brzmi nieźle.
- I trzyma się to kupy. Musimy, muszę – poprawiłem się. – Muszę teraz wyniuchać jakie szwindle tu się odstawia.
- Ta, sam to znów gdzieś w cymbał oberwiesz. Ni ma siły, żebym w tej awanturze Cię zostawił.
- Zrobi się niebezpiecznie.
- I chuj, Kapelusz, ja robię furki od długiego czasu. Pierwszy raz wybiłem komuś zęby jak miałem dziewinć lat. Myślisz, że ja tę rurkę noszę dla sportu? – Z dumą prezentował kawał metalu, którym przyłożył matołowi w pociągu. – My tu ni świętoszki, w mordę dać umimy.
To wiedziałem bardzo dobrze. Ćwiczenia odbywają się regularnie, więc nie ma strachu, że forma będzie zniżkować. Naprawdę nie chciałem go w to w ciągać. Ale z drugiej strony, sprawa zaczynała wyglądać na tyle poważnie, że dodatkowe siły mogły się przydać. Nie miałem pojęcia czy te półgłówki pojawiły się w pociągu, bo byłem w złym czasie w złym miejscu. Równie dobrze mógł ich ktoś nasłać. Na przykład, bardzo ładny ktoś, kto nie chciał, żeby pewien detektyw wciskał nos tam gdzie nie trzeba. Ta druga możliwość wydawała się mało prawdopodobna, chociaż cholera wie, co Barbie robiła i gdzie jeździła. Mogła wynająć osiłków, nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale skąd miałaby wiedzieć, że za nią pojadę? Kret w Mońkach? To raczej nie możliwe. Ktoś puściłby parę z ust, prędzej czy później. A może tak właśnie było? Może mnie bzykała, a komuś płaciła, żeby miał na mnie oko?
Podzieliłem się tymi myślami z Tyczką. Znał moniecki półświatek jak mało kto.
- Mogę po cichu popytać, ali nie sądzę, żeby ktoś z Moniek ci robił za ogon.