Tak a propos samuraja
Przypomniała mi się taka urocza historyjka, którą fakt, znacznie podkolorowałem, ale mimo wszystko chciałem się nią podzielić. Amerykanie wbrew powszechnej opinii są bardzo wrażliwymi ludźmi
Pewnego razu umówiłem się z kolegą na browarka w barze. Taka sobie zwykła spelunka, jakiś no - name, bar bez nazwy na 16th mall w Denver. Koleżka mój jeszcze nie dotarł, więc rozsiadłem się wygodnie za barem i czytam 'menu'. A jest co czytać, bo tam lokalnych browarów to jest, bez kitu, około czterystu. Więc tak sobie wertuję tę knigę, wtem podbija do mnie jakiś roześmiany lokalny rasta-barman i rzuca:
- It is your lucky day man! We have brand new beer from brand new brewery! 5 bucks! But wait! It's happy hour man! Three bucks for a mug! Taste the luck! Taste Lucky Samurai! - Koleś zaakcentował i zaintonował słowo samuraj jak Uma Thurman arigato w Kill Bill vol. 1, po czym zamarkował wyjęcie wyimaginowanej katany, wykrzywił twarz, zmrużył jedno ślepie i zamarł w tyleż wojowniczej, co kretyńskiej pozie.
- Great! Let me taste some luck! - uśmiechnąłem się zacierając ręce. Myśl o browarze rozpalała mnie do czerwoności, nawet jeśli będzie on serwowany przez zjaranego, czarnego samuraja.
Rasta - barman 'bouncując' w rytmie "Want More" lecącego w tle sunął do kija wywijając zabawnie rękami. Przy każdym "do you want more" obracał się na pięcie, mierzył we mnie palcami wskazującymi i puszczał oko, kiwając przy tym głową jak jedna z tych zabawnych figurek psa, które kiedyś Janusze umieszczali za tylną szybą samochodu. Tanecznym krokiem pochwycił szklanicę, sprawnym ruchem przerzucił ją do drugiej ręki, zawył "sun is shining" (w tle nie leciało już "Want More") i rozpoczął proces nalewania. Dwie chwile później stał już przede mną ze szklanicą w dłoni. W tle "Sun is shining" przeszło w "Natural mystic". Rasta przybrał ponownie pozę upośledzonego samuraja i uruchomił moduł szczerzenia się.
Szklanica wylądowała majestatycznie przede mną.
- Dziwny proszę państwa - pomyślałem głosem Wojciecha Cejrowskiego patrząc na browar. Przyjrzałem mu się krytycznym okiem. Rzeczywiście miał w sobie coś z samuraja i jego szczęścia. Piwko wyglądało jakby rzeczony samuraj właśnie wyszczał się do mojej szklanki, szczęśliwy, że w końcu sobie ulżył. Pianka, co tu dużo mówić, potwierdzała teorię - mocz z porannego kija.
W czasie kiedy rozkiminiałem wątpliwe walory wizualne trunku, uśmiechnięty i wpatrzony we mnie rasta - barman całą swoją postawą zachęcał mnie do skosztowania. Przestępował z nogi na nogę, wywracał oczami i mruczał łagodnie. Rzekłbym - łasił się jak świnia do kartofli.
Bardzo powolnym ruchem podniosłem szklanicę do ust wpatrując się wprost w oczy pieprzonego, pozytywnego rasty...
Płyn niespiesznie, wąskim, zimnym strumieniem spłynął do gardła...
Źrenice rasty rozszerzyły się, błogi uśmiech rozświetlił jego twarz...
- And? - Zapytał miękko...
Kiedyś się pomyliłem. Bardzo. Na imprezie. Sporo się działo. Wóda, wińsko, browar, jakiś bimber, cuda wianki. Jarałem szluga na balkonie pośród bibującej tłuszczy. Ścisk, harmider, muza gra. Na parapecie zestaw puszek. Jakiś Lech, jakaś Tatra, w tle Harnaś, chyba Królewskie. Która pucha była moja? Chyba ta. Więc przełożyłem szluga do drugiej ręki, chwyciłem puchę i...
To nie była moja pucha... To była pucha wszystkich. Któraś z kolei, do której od kilku godzin wszyscy kiepowali... Zwykłe, cienkie, mentole... Jakieś cygaro... Świat zawirował. Mały balkon pieszczotliwie zwany rzygaczem zasłużył na swe miano.
- And? - Zapytał miękko rasta - barman - How does the luck taste?
Moja ręka w zwolnionym tempie powędrowała w dół. Ani na moment nie straciłem kontaktu wzrokowego z rastą. Szklanka po paru sekundach głucho stuknęła o bar. Kamienna ma twarz nie wyrażała żadnych, ale to żadnych emocji. Moje oczy nabrały szklistego refleksu, a dwie wielkie jak fasola Jaś łzy popłynęły niespiesznie po mych polikach. Uśmiech opuszczał rastę wolno, a jego wzrok spoczął na dwóch jedynych łzach, które meandrowały po mym licu. Gdy łzy niespiesznie dotarły do kącików ust, rasta spochmurniał. Zacukał się przez chwilkę, po czym podniósł spłoszony wzrok wyczekująco.
Po dłuższej chwili, patrząc mu głęboko w oczy i wypowiadając uważnie każde słowo, cicho odpowiedziałem:
- It tastes like suicide
Jego wzrok wyrażał miliardy myśli kłębiących się pod pokładami dredów. Smutny. Zagubiony. Stał tak zrezygnowany, jak zrezygnowany stałby Frodo Bagins nad Szczelinami Zagłady, gdyby zdał sobie sprawę, że zapomniał zabrać pierścień z Bagend.
Położyłem na barze pięciodolarowy banknot. Bardzo, ale to bardzo powoli wstałem i bardzo wolnym krokiem ruszyłem do wyjścia. Sunąc w kierunku drzwi widziałem odbicie rasta - barmana w szybie. Jego zatroskane oblicze zdawało się śledzić z przejęciem każdy mój niespieszny krok. Otworzyłem drzwi a dzwonek wiszący nad drzwiami jęknął głucho na pożegnalnie. Nastała wieczorna cisza. Rasta - barman płakał.