Nie wiem co z tego będzie, raczej opowiadanie. Na razie powstało to (uprzedzam, że jest bez dokładnej korekty
)
- A pies jebał tych osmańskich diabłów. Zaczyna się. – ostatni raz przeżułem tytoń i splunąłem na dno okopu. Po lewej stronie miałem Mitko i Goce, po prawej Valju i Borię. Noc upłynęła nam na czekaniu, nie wiem czy którykolwiek zmrużył oczy choć na chwilę. Do tej pory nie mieliśmy styczności z wrogiem. Kilka tygodni wcześniej przepłynęliśmy Dunaj i stanęliśmy na bułgarskiej ziemi. Dla wielu z nas był to pierwszy raz od bardzo dawna. Dla kilkunastu chłopaków pierwsze przywitanie z Matką Bułgarią. Widziałem łzy w oczach starszych żołnierzy, u młodych przede wszystkim radość, dumę i to buńczuczne czekanie na Turka. O tak, każdy chciał spuścić wpierdol znienawidzonemu najeźdźcy. Pomścić wieki upokorzeń i krzywd doznawanych na każdym możliwym kroku. Teraz, mając wsparcie potężnej Rosji, czuliśmy, że czas nadszedł. Mnie przydzielono do trzeciej drużyny drugiej brygady. Moim dowódcą był podpułkownik Kalitin. Świetny facet, genialny dowódca i po trosze ojciec nas wszystkich. Tak, matki zostawiliśmy daleko, o domowym cieple mało kto pamiętał, a Kalitin jakoś potrafił trzymać nas przy sobie i tworzyć nieznaną mi dotąd więź. Nie tylko służbową, ale też i braterską. „Popraw guziki, durniu. Czapka krzywo pajacu, jak chcesz Turka pogonić, jeśli nie potrafisz ubrać się porządnie. Młody, bagnet masz źle założony, wbijesz w Osmana, ale już nie wyciągniesz, i co? Następnego będziesz własną dupą straszył?” Ganił i strofował, ale wiedzieliśmy, że to nie ze złośliwości. Teraz, minuty przed naszym pierwszym prawdziwym wyzwaniem, szukałem go wzrokiem.
Coś mi mówiło, że zobaczę spokój i jakąś otuchę. Zobaczyłem dowódcę nie dalej niż 50 metrów ode mnie. Uśmiechnął się i palcem postukał w czapkę. No tak, przekrzywiła mi się. Poprawiłem. Zbliżała się siódma rano i od strony południowej rozgrzmiała artyleria. Czyli, psubraty zaraz ruszą. Przylgnęliśmy do ścian naszego okopu. Piechota nie zacznie dopóki walą z armat. Zastanawiałem się, czy będziemy odpowiadać na ostrzał, czy też pozwolimy im się wyhuczeć . Raczej to drugie, zważywszy na zasoby naszych speców od artylerii. Kilka dział naprzeciw tysiącom wrogich żołnierzy to nie jest argument. Wrogi ostrzał wzmagał się z minuty na minutę. Chyba wtedy po raz pierwszy poznałem co to prawdziwy strach. Ziemia trzęsła się jak oszalała, grudy z darnią wylatywały w powietrze, pociski rozrywały się w szaleńczym tańcu życia i śmierci. Słyszysz gwizd pocisku, znaczy jeszcze żyjesz. Jeśli nagle huki ustały, to prawdopodobnie przyjacielu, już po tobie. Dowódcy ostrzegali nas przed skutkami takiej kanonady. „Fizycznie, dużej krzywdy wam nie zrobią, bo strzelają jak popadnie, byle w waszym kierunku. Grunt, żebyście się nie przestraszyli.” Każde ćwiczenia z walk obronnych musiały zawierać te słowa. A teraz dane mi było przekonać się o ich prawdziwości. Choć też nie do końca. Jednemu z chłopaków urwało rękę, innemu szrapnel rozerwał pół twarzy. Jeden pocisk trafił idealnie w dół, grzebiąc czterech chłopaków w jednej chwili. W tamtej chwili bałem się jak jasna cholera. Ale nie tego, że zginę, na to byłem gotowy. Bałem się, że zginę na samym początku i gówno będzie z mojej walki o ojczyznę. A przecież tak bardzo czekałem na ten dzień. Może to śmieszne, ale w środku najcięższej kanonady pomyślałem: dobry Boże, jeśli chcesz, niech padnę trupem przed zachodem słońca. Ale błagam Cię tu i teraz, pozwól mi zabrać ze sobą kilku tych szubrawców. Bóg mnie chyba wysłuchał, bo artyleria niedługo potem skończyła. Rozległy się salwy wystrzałów karabinowych. Czyli to już teraz. Wybiła godzina chwały, nadszedł czas odwetu. Po latach mogę tak powiedzieć, brzmi wzniośle prawda? Wątpię czy którykolwiek z nas myślał tak górnolotnie. Coś innego wtedy w nas dominowało. Żądza. Żądza krwi wroga. Chodźcie skurwysyny, zatańczymy z wami horo. Tak, raczej to bym obstawiał.
Zaczęli wyłaniać się z dymu. Miałem szczerą nadzieję, że atak poprowadzą baszybuzucy albo czerkiesi. Z tymi gnojami mieliśmy parę spraw do wyjaśnienia. Kilka dni temu, jeszcze w Starej Zagorze, widziałem niekończące się kolumny uciekinierów z wiosek, które miały pecha być na drodze ich marszu. Okropności jakie opowiadali ci wymęczeni ludzie byłyby niewiarygodne, gdybyśmy tylko usłyszeli opowieści, a nie zobaczyli własnymi oczami ten potok ludzkiej beznadziei. W porwanych łachał, poranieni, ograbieni i zhańbieni. Tak witała nas scena otwierająca przedstawienie pod tytułem „wyzwolenie”.
Usłyszeliśmy krzyki komend rzucane po turecku. A więc lada moment przyjdzie sprawdzić czym tak naprawdę jest to nasze Opalchenije. Czy tylko kolejnym zrywem, który skończy się jak zawsze, czy wreszcie, po latach damy draniom łupnia. Wierzyłem, że to drugie. Wszyscy wierzyliśmy, ale nasza historia udowadniała, że wiara to raptem połowa sukcesu. A połowa nigdy nie wystarczała.
- Puśćcie ich jeszcze bliżej. Nie strzelajcie! Dopiero na komendę! – to Kalitin dyscyplinował chłopaków. W oczach moich przyjaciół widziałem chęć wyskoczenia z okopu i rzucenia się na wroga choćby i z samym bagnetem. To pewno byłoby idiotyczne rozwiązanie.
Kolejne szeregi Osmanów rozwijały natarcie. Matko święta, ilu ich było. Wypełnili cały obraz jaki widziałem. Ich zastępy zdawały się nie mieć końca.
- Teraz ognia! – padł rozkaz
Tysiąc strzelb zagrzmiało w jednym momencie. Najpiękniejszy huk jaki dotąd słyszałem. Pierwsza seria to najcudowniejsza salwa w życiu. Równa, zgrana i co najważniejsze, piekielnie skuteczna. Szereg Turków zachwiał się i upadł. Odniosłem wrażenie, że każdy z nas trafił. Przeładować i jeszcze raz. Kolejne dziesiątki wrogów położone. Następny pocisk, następny strzał, następny trup. Łatwo celuje się do masy ludzkiej. Ale i my zaczynaliśmy obrywać. Druga drużyna już walczyła na bagnety, pierwsza wyszła ze swoich dziur, żeby lepiej widzieć pole bitwy. Usłyszałem trąbkę. Nasza wątła kawaleria szykowała się do natarcia. A przeciągnijcie skurwieli porządnie, pomyślałem. Zrobili szybki wypad i celnym uderzeniem we flankę atakujących dokonali niemałej rozróby. Atak Osmanów załamał się. Pierwsza runda dla nas.