łapcie resztę tekstu, jutro obrobię i wrzucę na mięsne
- Znaczy, co zrobiliście? – Suchy uniósł pytająco brwi.
- Chcieliśmy nałowić żarcia dla plutonu metodą eksplozyjną, a łupem naszym padli… A zresztą pan porucznik sam zobaczy. Są na quadach.
Cała trójka ekspresowo znalazła się przy pojazdach. Dwa ciała zwisały bezwładnie, a nasi chłopcy zaczęli układać znalezione przy trupach oporządzenie w jako takim ładzie.
Wszyscy napatrzyli się już w życiu na śmierć wystarczającą ilość razy, więc zwłoki nie robiły na nikim specjalnego wrażenia. Wrażenie za to, i to dość mocne, wywarły mapy, które pechowi nurkowie mieli przy sobie.
- Panie poruczniku – zaczął Cielu – nie chcę być dostarczycielem złych nowin, ale te dwa indywidua wyglądają mi na jakichś dywersantów. Nie mają emblematów na wdziankach, za to mają C4 i zapalniki w plecakach. Kałasze jeszcze na nic nie wskazują, bo pół świata nimi strzela, ale nie podoba mi się to.
- Tia, nie tylko tobie – potwierdził Suchy. – No cóż, ci dwaj już nikomu nie zaszkodzą, a wasze zabawy granatami po godzinach pracy tym razem miały jakiś sens. Papierów zapewne żadnych przy nich nie ma?
- Skąd, tylko te mapy i klamoty.
Mapy przedstawiały bardzo dokładnie tereny Roztocza. Mnóstwo zaznaczonych punktów w terenie, oznaczenia mostów, nadajników telefonii komórkowej, co tam tylko do dywersji potrzebne.
- Zapstra?
- Ta jest, panie poruczniku?
- Skocz no na jednej nodze po Szklanego, gdzieś tu się kręcił z flaszyną przy ogniu. A ty, Cielu, znajdź mi Paszteta.
Dwie minuty później ekipa stała nad dwoma problemami wyłowionymi z Bugu.
- Co to za dwa wory? – spytał Szklany, plutonowy snajper, a przy okazji zastępca dowódcy.
- Efekt łowów naszych kolegów. Poszli na ryby, wrócili z nurkami. Ale chuj z nurkami. Popatrz, Szklany, na mapy. Co ci to mówi?
Chorąży Szklany przyjrzał się papierom.
- Że okolica rozpoznana jest bardzo dokładnie. Widzisz te drobniutkie kreseczki? To nie są elementy nadrukowane oryginalnie. To są prawdopodobnie trasy przejścia przez tutejsze mokradła. Byłem tu kiedyś, jeszcze przed wojem, i kojarzę dość dobrze teren.
- Nie poprawiasz mi humoru.
- Nie od tego tu jestem, prawda Wodzu?
- Prawda. Antena trzeźwy?
- Jak każdy szanujący się członek tego zespołu, jest pijany na tyle, by być w miarę trzeźwym.
- W porządku. Niech spróbuje połączyć się z jednostką i da im znać co tu znaleźliśmy. Zbierz też resztę chłopaków, niech gaszą ogień i przestaną robić hałas.
- Pasztet?
- Ta jest?
- Co masz przy sobie?
- Będzie tak. Mam trochę trawy, kilkanaście pigułek, proszku jak do niedużego prania…
- Kurwa, Pasztet, nie osłabiaj mnie. Zawsze wozisz ze dwie skrzynki ponadplanowego wyposażenia. Co zabrałeś tym razem?
- A, o to pan porucznik pyta. No to tak.
Pasztet, zaopatrzeniowiec i korpus dyplomatyczny w jednej postaci, nie lubił sytuacji, w których oddział mógłby zostać jakkolwiek zaskoczony. Zwykł więc wozić ze sobą pokaźnych rozmiarów arsenał. Broń zbierał gdzie tylko się dało. A to z ewidencji zniknął jakiś Beryl, a to znów dwie skrzynki amunicji oficjalnie uległy zniszczeniu w czasie niefortunnego zderzenia dwóch pojazdów na poligonie. Tego typu metody powszechnie akceptowane były przez dowódcę, który mawiał „Chuj, nie wyposażenie dostaniesz w jednostce. Specjals organizuje swój sprzęt zewsząd” . Efekt był taki, że w razie zagrożenia w kilka chwil z głośnej i trochę nieznośnej bandy zakapiorów, oddział porucznika Suchińskiego stawał się prawdziwą maszynką do eliminowania każdego możliwego zagrożenia. No, nie mieli na stanie pelotek, ale jakby wysłać Paszteta w teren, z pewnością wróciłby na jakiejś Szyłce i to na bank załadowanej po kokardę amunicją.
Krótko mówiąc, mieli czym walczyć. Pozostawało pytanie - z kim, do ciężkiej cholery, i dlaczego w czasie urlopu?
Do dowódcy przybiegł Antena.
- Wodzu, nie mamy łączności z jednostką. Że zwykła nie działa, to nic dziwnego, na tym zadupiu to tylko gołębie słać z wiadomościami, ale satelitka, też nie działa.
- Źle – pokręcił głową porucznik. – Kto dziś wylosował czujkowego?
Czujkowym nazywali pechowca, który w losowaniu trafił trzeźwość i pilnowanie kolegów. Przed każdą libacją w terenie ciągnęli zapałki, i ten który wyciągnął najkrótszą miał czuwać nad bezpieczeństwem całego oddziału.
- Loncik, panie poruczniku.
- Przekaż mu, żeby miał oczy i uszy otwarte jeszcze bardziej, niż zwykle.
- Chyba nie ma takiej potrzeby, Szefie.
- O, a dlaczego tak uważasz?
- Bo biegnie do nas jak wariat.
Istotnie, starszy plutonowy Lonecki, nazywany przez kolegów Loncikiem rozwinął prędkość, której sam legendarny Jessie Owens by się nie powstydził.
- Wodzu, jakaś draka się szykuje. Trzy pojazdy, w każdym po czterech ludzi. Umundurowanie chuj wie jakie, nie zauważyłem oznaczeń. Nie wiem czy to jakieś paramilitarne poparańce, czy inna cholera.
- Daleko są?
- Ćwoki, zatrzymali się na szczanie jakieś dwa kilometry od nas.
- Mają gdzie odbić?
- Nie, minęli ostatni rozjazd przed naszym wesołym biwakiem. Jeśli nie zawrócą, a wątpię, wpadną tu na imprezę, i nie wydaje mi się, żeby mieli ze sobą miłe podarki.
- Mnie też nie. Antena, wydaj chłopakom broń z zapasów. Wiem, że każdy ma krótką, ale to może nie wystarczyć. Szklany – zwrócił się do swojego zastępcy – teren ogarnięty?
- Ekspresowo, panie poruczniku.
- Ok, jak Antena rozda pukawki, rozstaw chłopców. Zresztą i tak każdy wie co ma robić. Ty ubezpieczasz teren. Masz nokto?
- Zawsze w terenie.
- Gitara, no to miej ich panie w swojej opiece. Bo my nikogo nie niańczymy.
Rozkazy w trymiga rozeszły się po całym oddziale. Pełna profeska, w trzy minuty każdy był gotów do walki o Ojczyznę. A przede wszystkim o swoich kumpli.
Scenę walki można by skwitować krótkim – biedne dranie, nie wiedzieli co ich trafiło.
Trzy terenówki wyładowane żołnierzami zajechały z hukiem na polanę. Żadnego przyciemniania świateł w autach, nic z tych rzeczy. Przypuszczali zapewne, że jeśli kogoś znajdą w tym lesie, to bandę zapitych nastolatków, z którymi będzie mniej roboty niż przy gotowaniu kartofli. Cóż, bardzo się pomylili.
Nasze dzielne zuchy poczekały aż patrol wysypie się z samochodów i zacznie sprawdzać teren. Odział porucznika Suchego w takich sytuacjach nie pyta zanim strzeli. Pytają, jeśli po strzelaninie jest jeszcze kogo o cokolwiek zapytać. Tym razem nie udało się wziąć języka. Wróg został wybity do nogi w mniej niż dziesięć minut. Dowódca i Szklany stanęli nad pokonanym odziałem. Reszta zajęła się uprzątaniem bałaganu.
- Co myślisz, Wodzu?
Suchy sprawdził kieszenie jednego z żołnierzy i wyciągnął lekko zakrwawioną książeczkę wojskową.
- Huny, bydło cholerne – podał dokumenty Szklanemu – wygląda na to, że się ruszyli. No to mamy kibel. A my nawet nie mamy łączności z naszymi.
Ciszę po niedawnej strzelaninie zmącił ryk kilkunastu przelatujących w szyku bojowym myśliwców. Kierowały się na zachód.
- Coś mi się widzi, panie poruczniku, że nasi się szybko dowiedzą, co jest grane.
Suchiński pokiwał tylko głową. Cały oddział, dziewięciu ludzi stało wpatrzonych w swojego przywódcę. Byli żądni krwi.
- Panowie – zaczął porucznik – czujecie? Śmierdzi wojną. Wojną na naszym terenie. A nas szkolono, by Rzeczypospolitej bronić. Mamy trzy auta wroga, i nasze terenówki. Regulamin mówi, że niezwłocznie powinniśmy zgłosić się do jednostki i czekać na rozkazy. Proponuję urządzić sobie mały rajd i natłuc tylu skurwieli, ile damy radę. Dostaniemy się do naszych, ale nie będziemy robić tego po cichu. Zrozumiano?
Odezwało się gromkie „ta jest panie poruczniku”. Oddział porucznika Suchińskiego włączał się do gry.