Historia sprzed tygodnia, zainspirowana wrzutem o NFZ ...ale w nieco innym wymiarze
Trochę to przydługie i brzmi nierelanie, ale przysięgam na własnego "małego", że tak właśnie było...
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Teść brata jest po lekkim wylewie i operacji kolana, więc dostał skierowanie do sanatorium. Z sugestią od lekarza - "że najlepiej w Krynicy, bo tam mają najlepszą rehabilitację".
No okej, zajebiście - myślimy... skierowanie z NFZ + Krynica --- no nie ma bola, mamy jakieś półtora roku czekania.
No ale dupa, papiery trzeba złożyć, a brachol mnie zapytał czy bym z nim i teściem się nie przejechał. Pomyślałem, że czemu nie - wziąłem dzień urlopu - i sruuuuu, ruszyliśmy w Krakowa na "wycieczkę".
Dojechaliśmy na miejsce całkiem szybko, wchodzimy do środka... o żesz fak maj lajf... ludzi na korytarzach tyle co w autobusie w godzinach szczytu.
Świeeeeetnieeeee...
Kilka godzin czekania na samo złożenie papierów.
Szit. Fak.
Idziemy więc tymi korytarzami aby znaleźć jakieś wolne miejsce, no i po jakiś kilkudziesięciu metrach siadamy zaraz naprzeciwko drzwi z jakimś tam napisem "lekarz rehabilitant, etc itp alleluja kokodżambo" + sto tys innych tytułów.
Brat wzrusza ramionami, każe nam poczekać i czym mówi, że wejdzie do środka, zagra głupka i spróbuje się dowiedzieć o jakiś terminach... a nóż a widelec coś tam wiedzą.
[skrócony opis rozmowy w gabinecie słowami brata]
Wchodzę do gabinetu, w samotnym biurku siedzi jakaś starszawa baba, no to ja robię minę jakiegoś Janusza i macham kwitkiem jak jakiś debil.
"Dzień dobry, ja tu miałem przyjść to pokazać papiery i zapytać się o rehabilitację dla taty"
Baba wytrzeszcza oczy.
"A kto pana tu skierował?"
"No powiedzieli, że mam tu podejść..."
"Ale kto?"
"No jak to kto? Lekarz."
"Jaki lekarz?"
"No mój, to znaczy taty. Doktor ten i ten."
"Nie znam. Jaki to lekarz."
"No neurolog."
"Ale gdzie?"
"No w szpitalu"
"No ale ja nie o to pytam..."
"No to ja nie wiem co mówić"
Znowu wytrzeszcz oczu i opad ramion u kobieciny.
"Ja nie... och.. no dobra, niech pan pokaże te papiery."
Brat daje teczkę teścia, babka przegląda je i przegląda. Sprawdza skierowanie, opinie lekarzy, etc... W końcu patrzy na zegar na ścianie. Jest tuż przed godziną 14-tą.
"Wie pan co, ja to w sumie zaraz wychodzę, ale niech pan poczeka na chwilę na korytarzu, a ja się zapytam."
[tu opis brata się kończy bo oboje wyszli z gabinetu]
Brat usiadł razem z nami na ławce, a babka staje przed teściem i macha papierami.
"To pan?" - pyta.
Teściu brata ma oczy jak morska rybka i coś tam z siebie wydusza.
"No ja."
"Poczekać!" - babka mruczy po czym zostawia nas i idzie na wyższe piętro.
Wraca po 15 minutach z drugą babką, wręcza jej papiery teścia, a sama włazi do gabinetu.
Druga babka staje przed nami.
My też stajemy i spozieramy na nią jak trzy barany.
Baba wertuje papiery po czym krzywym paluchem macha w kierunku moim i brata.
"Dobra... no to panowie już mogą iść, a pan..." - paluch zakrzywia się w stronę teścia. "Pana zabieram na górę. Mam pan pokój 27 - czteroosobowy."
...
"ŻE CO KU*WA?!?!?!?!?!?!" - grzecznie pytamy.
(oczywiście "ku*wa" była w domyśle, ale wydźwięk był oczywisty)
...
"No jak to co?" - szpon zakręcił kółko. "Pan jest przyjęty na rehabiltację. Turnus trzy tygodnie z opcją przedłużenia do sześciu tygodni."
"ŻE CO KU*WA?!?!?!?!?!?!" - ponownie grzecznie pytamy.
Właścicielka szpona nas ignoruje i zwraca się do teścia.
"Rzeczy pan ma ze sobą?"
"Yyyyyy... tylko to co na sobie" - szepcze.
"No to dobra. Wracam tu za kwadrans, a w tym czasie proszę sobie kupić szczoteczkę do zębów, a panowie..." - paluch pokazuje na brata i na mnie. "Jutro do południa proszę dowieźć rehabilitantowi wszystkie potrzebne rzeczy."
Ponownie i niezwykle grzeczne "ŻE CO KU*WA?!?!" utknęło nam w gardłach, co babka potraktowała jako nasze przyjęcie do wiadomości, po czym odwróciła się i wróciła na pięterko.
Jak we śnie nasza trójka siada na ławeczce. Przez chwilę siedzimy w ciszy po teściu brata mruczy.
"No i co teraz?"
Brat wzrusza ramionami.
"Idziemy kupić jebaną szczoteczkę."
REASUMUJĄC:
- Skierowanie sanatorium otrzymane w środę...
- Przyjęcie na pełen turnus w ramach NFZ - w czwartek.
- Jak? Dlaczego? Jakim cudem? Co się ku*wa stało? Że o co chodzi? etc... - nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy, no ale jak to się mówi "darowanemu koniowi..."
BONUS:
- nie wiem jak to działa w innych placówkach, ale najwyraźniej czasem opłaca wpakować się do gabinetu Ordynatora ośrodka i zacząć rżnąć głupa
Trochę to przydługie i brzmi nierelanie, ale przysięgam na własnego "małego", że tak właśnie było...
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Teść brata jest po lekkim wylewie i operacji kolana, więc dostał skierowanie do sanatorium. Z sugestią od lekarza - "że najlepiej w Krynicy, bo tam mają najlepszą rehabilitację".
No okej, zajebiście - myślimy... skierowanie z NFZ + Krynica --- no nie ma bola, mamy jakieś półtora roku czekania.
No ale dupa, papiery trzeba złożyć, a brachol mnie zapytał czy bym z nim i teściem się nie przejechał. Pomyślałem, że czemu nie - wziąłem dzień urlopu - i sruuuuu, ruszyliśmy w Krakowa na "wycieczkę".
Dojechaliśmy na miejsce całkiem szybko, wchodzimy do środka... o żesz fak maj lajf... ludzi na korytarzach tyle co w autobusie w godzinach szczytu.
Świeeeeetnieeeee...
Kilka godzin czekania na samo złożenie papierów.
Szit. Fak.
Idziemy więc tymi korytarzami aby znaleźć jakieś wolne miejsce, no i po jakiś kilkudziesięciu metrach siadamy zaraz naprzeciwko drzwi z jakimś tam napisem "lekarz rehabilitant, etc itp alleluja kokodżambo" + sto tys innych tytułów.
Brat wzrusza ramionami, każe nam poczekać i czym mówi, że wejdzie do środka, zagra głupka i spróbuje się dowiedzieć o jakiś terminach... a nóż a widelec coś tam wiedzą.
[skrócony opis rozmowy w gabinecie słowami brata]
Wchodzę do gabinetu, w samotnym biurku siedzi jakaś starszawa baba, no to ja robię minę jakiegoś Janusza i macham kwitkiem jak jakiś debil.
"Dzień dobry, ja tu miałem przyjść to pokazać papiery i zapytać się o rehabilitację dla taty"
Baba wytrzeszcza oczy.
"A kto pana tu skierował?"
"No powiedzieli, że mam tu podejść..."
"Ale kto?"
"No jak to kto? Lekarz."
"Jaki lekarz?"
"No mój, to znaczy taty. Doktor ten i ten."
"Nie znam. Jaki to lekarz."
"No neurolog."
"Ale gdzie?"
"No w szpitalu"
"No ale ja nie o to pytam..."
"No to ja nie wiem co mówić"
Znowu wytrzeszcz oczu i opad ramion u kobieciny.
"Ja nie... och.. no dobra, niech pan pokaże te papiery."
Brat daje teczkę teścia, babka przegląda je i przegląda. Sprawdza skierowanie, opinie lekarzy, etc... W końcu patrzy na zegar na ścianie. Jest tuż przed godziną 14-tą.
"Wie pan co, ja to w sumie zaraz wychodzę, ale niech pan poczeka na chwilę na korytarzu, a ja się zapytam."
[tu opis brata się kończy bo oboje wyszli z gabinetu]
Brat usiadł razem z nami na ławce, a babka staje przed teściem i macha papierami.
"To pan?" - pyta.
Teściu brata ma oczy jak morska rybka i coś tam z siebie wydusza.
"No ja."
"Poczekać!" - babka mruczy po czym zostawia nas i idzie na wyższe piętro.
Wraca po 15 minutach z drugą babką, wręcza jej papiery teścia, a sama włazi do gabinetu.
Druga babka staje przed nami.
My też stajemy i spozieramy na nią jak trzy barany.
Baba wertuje papiery po czym krzywym paluchem macha w kierunku moim i brata.
"Dobra... no to panowie już mogą iść, a pan..." - paluch zakrzywia się w stronę teścia. "Pana zabieram na górę. Mam pan pokój 27 - czteroosobowy."
...
"ŻE CO KU*WA?!?!?!?!?!?!" - grzecznie pytamy.
(oczywiście "ku*wa" była w domyśle, ale wydźwięk był oczywisty)
...
"No jak to co?" - szpon zakręcił kółko. "Pan jest przyjęty na rehabiltację. Turnus trzy tygodnie z opcją przedłużenia do sześciu tygodni."
"ŻE CO KU*WA?!?!?!?!?!?!" - ponownie grzecznie pytamy.
Właścicielka szpona nas ignoruje i zwraca się do teścia.
"Rzeczy pan ma ze sobą?"
"Yyyyyy... tylko to co na sobie" - szepcze.
"No to dobra. Wracam tu za kwadrans, a w tym czasie proszę sobie kupić szczoteczkę do zębów, a panowie..." - paluch pokazuje na brata i na mnie. "Jutro do południa proszę dowieźć rehabilitantowi wszystkie potrzebne rzeczy."
Ponownie i niezwykle grzeczne "ŻE CO KU*WA?!?!" utknęło nam w gardłach, co babka potraktowała jako nasze przyjęcie do wiadomości, po czym odwróciła się i wróciła na pięterko.
Jak we śnie nasza trójka siada na ławeczce. Przez chwilę siedzimy w ciszy po teściu brata mruczy.
"No i co teraz?"
Brat wzrusza ramionami.
"Idziemy kupić jebaną szczoteczkę."
REASUMUJĄC:
- Skierowanie sanatorium otrzymane w środę...
- Przyjęcie na pełen turnus w ramach NFZ - w czwartek.
- Jak? Dlaczego? Jakim cudem? Co się ku*wa stało? Że o co chodzi? etc... - nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy, no ale jak to się mówi "darowanemu koniowi..."
BONUS:
- nie wiem jak to działa w innych placówkach, ale najwyraźniej czasem opłaca wpakować się do gabinetu Ordynatora ośrodka i zacząć rżnąć głupa
--
Nie ma już sygnatury... jest tylko Zool! :D